12. Grand Prix Komeda | filmy konkursowe | Nie zgubiliśmy drogi

Data: czwartek, 15.06.2023, godz. 16:30
Miejsce: Duża Scena OCK


reż. Anka Sasnal, Wilhelm Sasnal, muz. Jakub Ziołek

Ewa (Agnieszka Żulewska) jest nauczycielką angielskiego i tłumaczką, ale zatrudnia się jako opiekunka starszej pani, którą ma zabawiać lekturą i rozmową. Eryk (Andrzej Konopka) pracuje na uniwersytecie, bardziej jednak niż literatura zajmuje go pomoc potrzebującym, co – podobnie jak jego wybuchowe usposobienie – przysparza mu sporo problemów. Oboje mają niełatwy charakter, czują, że nie dostają od życia tyle, na ile zasługują. Punktów styczności może być więcej – wspólna przeszłość albo przyszłość? Pewnego dnia dostaje od swojego byłego partnera Eryka przesyłkę-notatnik z zapisem jego podróży. Lektura tekstu odsłania prawdziwy charakter wyprawy.

bilety w cenie 15 zł do nabycia w kasie OCK oraz na www.bilet.pax.pl

ZWIASTUN FILMU  https://www.youtube.com/watch?v=4fp7LnulVmg

 

RECENZJA ŁUKASZA MACIEJEWSKIEGO FILMU „NIE ZGUBILIŚMY DROGI” DLA „KRAKOWA”

Nie czytałem książki Christiana Jersila, „Do cieplejszych krajów”, na motywach której powstał film Anki i Wilhelma Sasnalów. Zobaczyłem jednak film. Film z mocnym tytułem „Nie zgubiliśmy drogi”, na podstawie książki pod mocnym tytułem „Do cieplejszych krajów”. Zaczynam od tytułu. Tytuł jest ważny. Oba tytuły. Najpierw Jersil. Bohater filmu, Eryk – gra go Andrzej Konopka – nie chce do cieplejszych krajów, ale chce gdzie indziej. Czy ja to rozumiem, czy to jest do zrozumienia? Gdzieś indziej. Nie tam, gdzie zimno, tylko tam, gdzie jest ciepło. I odwrotnie: z zimna – do ciepła. Można tego szukać całe życie, można ćwierć, można chwilę. Wszystko jedno. Eryk i tak jest już wygrany. On szukał. Znajdzie, nie znajdzie, ale szukał.

Tytuł filmu, „Nie zgubiliśmy drogi”. O co chodzi? Wciąż o to szukanie. O uwięzienie w fikcji: o nowe nazwy krajów, krain, nie muszą wcale być mityczne, nie brnijmy w tę słowną watę. Szukanie, nie po to żeby coś znaleźć, ale żeby dowiedzieć się, że „Płonące Jezioro”, którego poszukuje Eryk, to jest coś, co wydaje się celem, zapowiada się celem, spełnia się jako cel.

I w tym filmie, arcyciekawym, może dlatego z tak utrudnioną drogą dotarcia do większej publiczności, chociaż – „jak na Sasnali”, a przecież to nie jest ani pierwszy, ani drugi film tej intrygującej twórczej pary, otóż „jak na Sasnali”, wydaje się przystępny, komunikatywny w odbiorze – tymczasem jednak prostota „Nie zgubiliśmy drogi” wydaje się zwodnicza.

Odwracamy głowę od Eryka, czując, że daleko nam do niego, a przecież jesteśmy lepsi, czujemy się lepiej, i do niczego „płonące jezioro”, nie jest nam potrzebne. W ogóle nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy. A Erykowi zaprząta. Jest nauczycielem akademickim. Krnąbrnym, drążącym, wnikliwym i nieufnym. To dzisiaj kończy się pretensjami części studentów. On ich męczy, on się znęca. Ich droga kontra jego. Kto gubi siebie, na czyjej trasie, drodze.

Pierwsza scena filmu: pani dziekan, cudna jak zawsze Maria Maj, chwali jego pracę o Cervantesie, była bardzo błyskotliwa, zaraz dodaje jednak, że to nie wystarczy, że agitacja na rzecz uchodźców na terenie uczelni to było niewybaczalne, tak nie wolno, że kadra się skarży, studenci się skarżą, ma najniższą ocenę ewaluacyjną. One way ticket. Koniec kariery pedagoga. Tak po prostu? Tak, po prostu. Eryk – Andrzej Konopka gra tę postać rewelacyjnie, mocno, zarazem mgławicowo, jest silny i kruchy, widać go wyraźnie, każdą zmarszczkę na czole, zarazem nic nie widać, on się rozmywa – nie walczy o posadę. Nie ta, to inna. Nie żebrze o uznanie u studentów. Trochę prowokuje, na spotkaniu autorskim, intelektualnie znęca się nad aktywistą. On zaszedł dalej, zrobił więcej, a jednak „Płonące Jezioro” nie zbliża się do niego, a oddala. A jednak inni krzyczą, chwalą się, zbierają „jak najlepsze” oceny od studentów, on nie. Spadówa, panowie i panie, spadówa. I Eryk spada, wypada z obiegu, ucieka. Znajdzie się tam, gdzie „Jezioro..” jest bliżej – bliżej, czyli znowu, on o tym nie wie, całkiem daleko. W tej podróży Eryk jest sam, chociaż niby z kumplem, u niby rodziny, niby dobrze widziany. Sasnalowie te sylogizmy podkreślają wyraźnie. Mężczyzna szuka swojej ścieżki, szuka jeziora, goszcząc u ludzi, rodziny, która wydaje się zmęczona jego obecnością. Jest coraz bardziej zmęczona. Minął czas wujków, stryjenek, przybywających do dworku, na miesiące całe, z konfiturami, z wekami, z własną samotnością. Dla każdego jego własna samotność. Eryk nawet nie próbuje wkraść się w czyjekolwiek łaski. Nic nie ma w dłoniach, żadnego prezentu, planu B. Ma tylko siebie, siebie szuka, ale po omacku, może nie udać się znaleźć. Przyglądają się temu nieuważnie mężczyzna i kobieta, grani przez Małgorzatę Zawadzką i Romana Gancarczyka, ale najwięcej widzi dziewczynka (Rita Sasnal), córka gospodarzy. Ona wie, że nie lubi tego człowieka. Buntuje się. Nie lubi, bo pewne rzeczy zauważa ostrzej. Dziecko widzi więcej. Dostrzega, że mężczyzna wnosi do jej bezpiecznego świata niepokój, który zostanie nawet wtedy, kiedy on sam zniknie. To nie jest łatwy przeciwnik. Ten rodzaj siły, wobec której i słowa są bezsilne. To widzi Rita, tego nie chcą zauważyć jej rodzice.

A jest jeszcze Ewa, gra tę rolę świetnie Agnieszka Żulewska, Ewa radzi sobie lepiej o tyle, że mniej w niej jest agresji. Tak jakby z prac Eryka o Cervantesie zapamiętała głównie to, że czasami warto być w życiu błędnym rycerzem, a „walka z wiatrakami” naprawdę nie ma sensu. Przypuszczalnie jest byłą dziewczyną Eryka, wciąż są siebie blisko. On jej wysyła notatki, ona je czyta. Sama uczy angielskiego. Spędza czas – za honorarium – ze starszą, samotną panią (Elżbieta Karkoszka), czyta jej książki. Jest. Po prostu jest. A już sama ta obecność wydaje się ważna.

Obecność do obecności. Wrażeniowość do wrażeniowości. Wydeptana ścieżka i wielość możliwych opcji, wielość możliwych dróg.

To jest ta historia. Wilhelm Sasnal, jako operator filmu, wydeptuje je po swojemu. Obraz się rozrzedza. Realizm z domieszką fantasmagorii staje się czystą fantazją, a może zawieszeniem świadomości. Takie wyjścia formalne z realistycznego obrazka, są tutaj bardzo ciekawe.

„Płonące Jezioro” płonie przede wszystkim w nas samych. W Eryku, w Ewie, w Rice, w tej starszej pani, która wie dobrze, że raczej nikt jej nie odwiedzi, ona już wie, że to się wszystko tak kończy, w ten sposób domyka.

Mgła nad nieistniejącym jeziorem. Don Kichot, Sacho Pansa, Eryk i cała reszta. Płoniemy.

Łukasz Maciejewski